Male – najmniejsza stolica świata. Położona na wysepce o długości dwóch kilometrów i szerokości półtora. To nie za dużo, prawda? Ale jest w tym coś dziwnego, bo będąc wewnątrz miasta można wielokrotnie zabłądzić i godzinami chodzić wśród wąskich uliczek.
Od środka odnosi się wrażenie, że to miasto jest o wiele, wiele większe. A może jest od środka jest większe naprawdę? Kto oglądał „Ruchomy zamek Houru”, ten wie, o czym mówię… Zdarzało mi się nawet brać taksówkę, kiedy się spieszyłam. Albo kiedy miałam daleko… Jak to możliwe? Hmm…
Każdy kto przyjeżdża na Malediwy, dociera tu przez Male. A w zasadzie przez lotnisko, które zajmuje sąsiednią wyspę. I warto w Male zostać choć na chwilę, bo to miejsce magiczne. Choć nie od pierwszego wejrzenia.
Miasto jest pełne ludzi. Zarówno rdzennych mieszkańców Malediwów, jak i przyjezdnych, głównie z Bangladeszu i Indii, którzy przyjechali tu za chlebem i pracują jako sprzedawcy, recepcjonistki, pracownicy budowlani i ogólnie taka tutejsza tania siła robocza.
Najbardziej lubię chodzić bez celu po mieście i wchodzić na kawę do lokalnych kafejek. Malediwska kawa jest najlepsza na świecie! Lokalne knajpki to takie ciemne, ciasne i zatłoczone miejsca, gdzie przy stołach siedzą ciemnoskórzy mężczyźni, tłoczą się też przy przeszklonej ladzie zamawiając jedzenie i kawę. To takie miejsca, gdzie osoba nienawykła do samotnych podróży może mieć obiekcje: wejść czy nie.
Moje wejście zawsze budzi sensację. Po pierwsze, bo jestem biała. Po drugie, bo jestem kobietą. I po trzecie, bo jestem sama. To raczej rzadkość, szczególnie w takim trójzestawie. Ale jest jeszcze po czwarte i chyba najważniejsze – bo jestem boso! Może zgubiłam buty? Czy coś się stało? Moja odpowiedź, że po prostu nie lubię butów, jest zazwyczaj źródłem ogólnej wesołości.
Ale ta sensacja jest absolutnie nieszkodliwa i przyjazna. Zazwyczaj ktoś stara się pomóc mi w zamówieniu (czasem trudno jest wytłumaczyć obsłudze, co znaczy „wegetariański”). Niekiedy obsługa nie bierze ode mnie pieniędzy za zamówienie albo ktoś funduje mi cały mój posiłek czy kawę – tylko dlatego, że cieszą się że tu weszłam i że mi się podoba. Nikt nie oczekuje niczego w zamian. To pierwsze miejsce na świecie, gdzie doświadczam czegoś takiego.
Ostatnio nie było wolnych stolików, więc przysiadłam się do długiego stołu, przy którym siedziało już parę osób. Pan koło mnie sprawił na mnie wrażenie pracownika fizycznego w czasie przerwy na obiad. Zagadał mnie, zapytał czy jestem reporterką (akurat miałam aparat) i tak sobie rozmawialiśmy i od słowa do słowa okazało się, że to bardzo ciekawy człowiek, artysta i jeden z najbogatszych ludzi w Male. Nasze spotkanie skończyło się tym, że zabrał mnie motorem na objazd miasta, zapoznał z dwójką swoich braci i ich rodzinami, zostałam nakarmiona domowym obiadem, nazwana siostrą i zaproszona przy kolejnym pobycie na ich rodzinną wyspę z opcją mieszkania u ich mamy, codziennego pływania łodzią na połów ryb i wszelkich innych rozrywek. Wszystko for free. Bo tak szybko tu się zawiera przyjaźnie.
A na jednej z uliczek znalazłam prawdziwy sklep Wedla…!
Maria Sotek